Radzyń Podlaski - Nasze miasto z dobrej strony! Mamy 29 marca 2024 imieniny: Wiktoryny, Eustachego | Jutro zmiana czasu na letni

Reklama

Szlacheckie uczty

Arkadiusz Kulpa   
wtorek, 10 lutego 2009 10:20

Trwa karnawał – okres zabaw na balach, weselach, studniówkach. Można powiedzieć, że to najbardziej imprezowy okres w roku. Polacy zawsze lubili się dobrze zabawić. Jedną z cech naszych przodków – sarmatów – poza pamiętnikarstwem i sejmikowymi dyskusjami była skłonność do biesiadowania, a raczej do obżarstwa i tęgiego pijaństwa. Szlachcic, który potrafił wypić duszkiem trzylitrowy kielich wina budził niekłamany respekt i szacunek.

W XVII i XVIII w szlachta znajdowała wiele okazji do ucztowania. Najczęściej były to jednak imieniny i uczty przed sejmami czyli coś na kształt współczesnych wieców przedwyborczych. Magnaci za jadło i napitek kaptowali sobie głosy – czyli tzw. kreski – mniejszej szlachty. W czasie uczt zawierano też sojusze polityczne i rodowe mariaże.

Uczty zaczynano o 4 lub 5 popołudniu, a trwały najczęściej do rana. W sali jadalnej ustawiano stoły w kształt podkowy. Stół musiał być przykryty obrusami. Zastawa była różna, w zależności od tego, kto miał z niej korzystać – jeśli to był ktoś znaczny stawiano przed nim zastawę srebrną, tam zaś gdzie zasiadała szlachta mniej znaczna stała zastawa cynowa, gliniana lub drewniana. Do sztućców przykładano mniejszą wagę.

W tamtych czasach każdy nosił łyżkę ze sobą. Jeżeli ktoś nie miał łyżki to mógł pożyczyć od współbiesiadnika lub robił sobie łyżkę ze skórki od chleba. Widelce nazywane „widełkami” trafiły do Polski na początku XVII w, a powszechnie zaczęły być używane pod koniec stulecia. Na głównym miejscu za stołem zasiadał gospodarz. Najdostojniejsi goście siadali obok niego, mniej dostojni dalej, a ci najmniejsi na obu końcach stołu. Ta sama kolejność obowiązywała też przy serwowaniu potraw.

 

Potrawy na ucztach były rozmaite. Charakteryzowały się tym, że były bardzo tłuste, ostre i pikantnie - bo w takich upodobanie miała szlachta. Na stołach znajdowały się mięsa, ryby, bigosy, sosy, zupy – wszystko wymyślnie przystrojone.
Co ciekawe – gdy przyjmowano nowego kucharza do magnackiego dworu to najpierw sprawdzano jego umiejętności przy dekorowaniu potraw, a później umiejętności kulinarne.

Toasty też wznoszono w ustalonej kolejności. Najpierw pito zdrowie króla jegomości, prymasa, królowej, gospodarza, miłych gości, imć wojskowych, panów palestrantów itd. Zwyczaj kazał by każde zdrowie pito z innego kielicha. Gospodarz wznosił toast i puszczał kielich w obieg. Ten kto wypił do dna nalewał ponownie i przekazywał kielich sąsiadowi. Bywało, że gdy ktoś chciał uczynić komu honor to po wypiciu rozbijał kielich o podłogę lub o własną głowę na znak, że już nigdy nikomu nie godzi się pić z tego kielicha. Gdy biesiadnicy byli już dobrze pijani wznosili nieraz toasty z trzewiczków panieńskich, a nawet butów dygnitarskich.

Powszechnym zwyczajem na ucztach sarmackich była tzw. przynuka, czyli zmuszanie do picia. Szlachcicowi, który uchylał się od picia dolewano siłą do kielicha i krzykiem lub groźbami zmuszano do picia. Dawano mu spokój dopiero wtedy gdy padał całkowicie pijany. Profesor Zbigniew Kuchowicz w swojej książce „Obyczaje staropolskie XVII – XVIII w.” tak opisuje finisz szlacheckiej uczty: „ci, którzy trzymali się jeszcze na nogach, urządzali nieopisany harmider, w alkoholowym zamroczeniu tłukli szyby, szklanki, gasili świece, porywali się czasem do szabel i obuchów, płazowali służbę, wyrywali sobie włosy z czupryn, pojedynkowali się”.

Nieodzownym elementem szlacheckich uczt była muzyka. Bogaci magnaci trzymali na stałe dworskie orkiestry, a w salach bankietowych były przeznaczone dla niej specjalne galerie lub ganki. Mniej zamożni wynajmowali orkiestry na uczty i budowali dla nich prowizoryczne drewniane ganki w salach balowych. W szczególnych okazjach np. weselach, na środku sali rozciągano czerwony dywan i przy muzyce urządzano tańce. Tańczono tańce polskie a pod koniec XVIII w. także włoskie padwany, niemieckie cenary i reje oraz francuskie galardy.

Na uczty wynajmowano też trupy teatralne, tancerzy i kuglarzy. Zapraszano też gawędziarzy, którzy opowiadali anegdoty, plotki, opowieści oraz powtarzali nowinki z Rzeczpospolitej lub świata oraz opowiadali o sprawach bieżących tj. debatach sejmikowych, wyprawach wojennych. Uczty magnackie nie mogły obyć się też bez pokazów pirotechnicznych. Salwy armatnie i huk fajerwerków często towarzyszyły wznoszonym toastom. Barwnie przedstawił to Henryk Sienkiewicz w „Potopie” opisując ucztę u hetmana Janusza Radziwiłła w Kiejdanach i u Jerzego Lubomirskiego w Lubowli.

Nasi przodkowie uwielbiali dobrą zabawę lecz to co nazywamy dzisiaj higieną było dla nich zbędne. O jedzeniu pożyczonymi sztućcami i używaniu wspólnych naczyń była już mowa. Nie myto ani nie zmieniano talerzy. Resztki wyrzucano pod stół gdzie biegały psy i nakładano nowa potrawę. Nieraz tylko sam biesiadnik przetarł talerz skórką od chleba. Usta i palce wycierano w obrus. Jedyną zasadą było to, aby nie sięgać po mięso do wspólnego półmiska lewą ręką gdyż używano jej do wycierania nosa. Jeżeli ktoś przedobrzył z jadłem i napitkiem i chciał sobie ulżyć to mógł skorzystać ze specjalnie do tego przeznaczonych kubłów zwanych wymiotriami, wystawionych w sieni lub na korytarzu.

Śmiało można powiedzieć, że szlachta polska lubiła i potrafiła się dobrze zabawić przy każdej okazji. Na takich ucztach pito i jedzono bez umiaru przez co następne dni były przeznaczone na odchorowanie. Jak wyglądają nasze współczesne uczty – każdy wie. Wydaje mi się, że zostało nam coś po przodkach mimo tego, że nie tłuczemy już kielichów o głowy po wzniesionych toastach.

 

Zaloguj się, aby dodać komentarz. Nie masz jeszcze swojego konta? Zarejestruj się.